W poniedziałek robiłam Grzesiowi morfologię ,i w końcu osiągnął syn minimum wartości aby mógł przyjąć kolejną dawkę chemii.Po uzgodnieniu z lekarzem prowadzącym we wtorek pojechaliśmy do Krakowa.W poradni onkologicznej tradycyjnie tłum rodziców z dziećmi(tak jest każdego dnia).Wizyta rozpoczyna się od rejestracji,morfologii,i dopiero przyjęciu w poradni przez lekarza,który po zbadaniu dziecka kieruje nas na oddział onkologiczny w którym również dziecko ma pobieraną krew,mocz,jest badane i tym sposobem po godz.15 zapada decyzja o dalszym leczeniu i ewentualnej przepustce.
Wczoraj był problem z lekiem (chemią)dla Grzesia ,po prostu zginął,a jest to jeden z leków syna który jest sprowadzany na import do celowy,na całą przewidzianą kurację.Każdy zestaw chemii,jaki otrzymujemy do domu na jeden cykl w mojej obecności jest przeliczony i muszę to podpisać jako ,że lek otrzymałam.Nie mogę pojąc jak takie leki może zagubić apteka,oddział???Dobrze ,że zaprzyjażnieni rodzice małego Adasia,który ma akurat te same leki pożyczyli nam tych leków do piątku .Do tego czasu musi się sprawa wyjasnic co się z naszymi lekami stało,i muszą do piątku one być ,bo w przeciwnym razie Grześ będzie miał przerwaną kuracje,a Adasiowi też muszą oddać.
Poza tym ,ze względu na osłabioną pracę szpiku u syna ,mamy i tak pomniejszoną dawkę.
Wróciliśmy w nocy ze szpitala na przepustkę do piątku.Każdy dzień spędzony w domu jest dla nas bardzo ważny.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz